Z Ojcem Eugeniuszem byliśmy dalszymi sąsiadami. Naszym wspólnym podwórkiem był Ostrów Tumski. Na tym podwórku dochodziło do naszych przypadkowych spotkań. Niezależnie od upału czy mrozu były one dłuższe niż krótsze. W czasie tych spotkań o. Eugeniusz karmił mnie tym, czym sam żył, a więc prawosławną teologią, liturgią i świętymi. Tym karmił również moich studentów, z którymi odwiedzałem Go w cerkwi św. Cyryla i Metodego. Moi studenci byli pod wrażeniem kultury dialogu o. Eugeniusza, która była czynieniem prawdy w miłości, jak o tym pisze Apostoł Paweł w liście do Efezjan 4, 15. Jestem wdzięczy o. Eugeniuszowi za wszystkie nasze spotkania, także za możliwość przeżycia Wielkanocy w cerkwi św. Cyryla i Metodego.
O tym moim przeżywaniu prawosławnej Wielkanocy pomyślałem od razu po otrzymaniu wiadomości o śmierci o. Eugeniusza. To przecież w zmartwychwstałym Jezusie zabłysła dla nas nadzieja zmartwychwstania. W świetle tej nadziei życie ojca Eugeniusza tylko się zmieniło, ale się nie skończyło. Choć rozpadł się dom jego doczesnej pielgrzymki, to jednak ma w niebie przygotowane wieczne mieszkanie. Niech ta nadzieja niesie pociechę Jego rodzinie, także Jego rodzinie parafialnej oraz tej ekumenicznej rodzinie, z którą realizował przykazanie Jezusa, „aby byli jedno”. Niech niestworzone Światło Taboru da mu wieczne dobro, którego pragnienie zawarte jest w greckim słówku ευ – dobrze, będącym pierwszą częścią jego greckiego imienia Eugenes – Eugeniusz.