Luterańska Msza w dniu urodzin Jana Sebastiana Bacha

Msza ewangelicka w kościele św. Krzysztofa


W dniu urodzin Jana Sebastiana Bacha, 21 marca, który jest też pierwszym dniem wiosny, odbyło się w kościele św. Krzysztofa niecodzienne nabożeństwo liturgiczne. Młodzi wrocławscy muzycy Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego oraz Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Muzyki Kościelnej i Organowej liturgią z czasów Bacha postanowili uczcić urodziny kantora z Lipska. W przedsięwzięcie odtworzenia liturgii Mszy Luterańskiej zaangażowany był również Chór Filharmonii Wrocławskiej pod dyrekcją artystyczną pani Agnieszki Franków-Żelazny, Studencka Orkiestra Barokowa AMKL kierowana przez pana Jarosława Thiela – oba zespoły pod batutą pani Marty Kierskiej-Witczak – oraz Capella Ecumenica prowadzona przez pana Adama Rajczybę. Na organach grał pan Tomasz Głuchowski, organista kościoła św. Wojciecha. Słowo wstępne wprowadzające w liturgię wygłosił kantor kościoła Opatrzności Bożej pan Dawid Ślusarczyk, rolę lektora pełnił pan Szymon Rudzki zaś precentorem był pan Tomasz Kmita, kantor kościoła św. Krzysztofa.
Luterańską Mszę w św. Krzysztofie rozpoczęła Spowiedź, po której zbór zaśpiewał pieśń „Baranek niesie brzemię win”(ŚE 112). W jej trakcie celebrans, ks. Andrzej Fober, ubrany w ornat oraz białą albę ze skrzyżowaną na piersiach stułą przepasaną cingulum, podszedł do stopni ołtarza aby odmówić modlitwę słowami Psalmu 42 z antyfoną „Introibo ad altare Dei”. Po Introicie, Kyrie oraz „Baranku Boży niewinny” nastąpiło pozdrowienie i kolekta po łacinie. Następnie lektor odśpiewał Epistołę stojąc po prawej stronie ołtarza. Po pieśni „O głowo coś zraniona”(ŚE 142) lektor odśpiewał Ewangelię z lewej strony ołtarza. Odpowiedzią zboru było wyznanie wiary słowami pieśni „Wierzymy, że jedyny Bóg”(ŚE 357). Tak jak za czasów Bacha, podczas śpiewania przez zbór Credo, celebrans stojąc przy ołtarzu sam złożył Wyznanie Nicejsko-Konstantynopolitańskie.
Następnym punktem nabożeństwa była kantata „Himmelskönig, sei willkommen” BWV 182 w pięknym wykonaniu muzyków i solistów. Po kazaniu przewodniczącego rozpoczęła się liturgia komunijna śpiewana i zmawiana po łacinie z wyjątkiem Słów Ustanowienia i Modlitwy Pańskiej.
Modlitwy przed dystrybucją oraz kolekta końcowa i błogosławieństwo wypowiedziane zostały po łacinie. Uczestnicy Mszy Luterańskiej mogli zabrać z sobą do domu nie tylko przeżyte chwile, lecz także pieczołowicie i precyzyjnie przygotowany porządek nabożeństwa wydany w formie zeszytu, gdzie znajdował y się też słowa ostatniej pieśni „Tysiąckrotnie pozdrowiony”(ŚE 165); całość autorstwa pana Tomasza Kmity, kantora kościoła św. Krzysztofa.
Wypełniony kościół św. Krzysztofa był świadkiem kolejnego ważnego wydarzenia w swojej bogatej historii. Z pewnością liturgia staroluterańska została odprawiona w tym miejscu po raz pierwszy po II Wojnie Światowej i jej przeżywanie dało możliwość spostrzeżenia, jak blisko stali w liturgii rzymscy katolicy i luteranie jeszcze 200 lat temu.

Podsumowaniem zebranych refleksji niech będzie myśl Thomasa Mertona z jego Księgi Godzin:

„Naucz się medytować na papierze: Rysowanie i pisanie są formami medytacji.
Naucz się, jak kontemplować dzieła sztuki.
Naucz się modlić na ulicach i na wsi.
Dowiedz się, jak medytować nie tylko wtedy, gdy trzymasz książkę w ręku,
lecz także. gdy czekasz na autobus albo jedziesz pociągiem.
Nade wszystko wejdź w liturgię i uczyń cykl liturgiczny częścią swego życia –
pozwól jego rytmowi znaleźć drogę do twojego ciała i duszy.”

Andrzej Fober

 

Kazanie w czasie luterańskiej Mszy Św. w dniu 21 Marca 2012 r. Wrocław Kościół Św. Krzysztofa

 

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie!

Piotr Chryzolog – ojciec i doktor Kościoła, budowniczy kościołów, duszpasterz, wybitny kaznodzieja, biskup i święty Kościoła rzymskokatolickiego, którego służba przypadła na pierwszą połowę V w. powiedział: „na kazanie mały kwadrans mi wystarczy”. Jego sentencja stoi w ewidentnej sprzeczności z tradycją czasów Jana Sebastian Bacha, kiedy kazanie musiało trwać conajmniej godzinę. Dlatego już na wstępie obiecuję Państwu, że w żaden sposób nie jestem w stanie zadość uczynić wskazaniom Piotra z Imoli, ale też nie będę usilnie zabiegał o to, aby długością kazania dostosować się do zwyczajów epoki baroku w jego późnej fazie. Kaznodzieja, teolog owładnięty pasją głoszenia Słowa Bożego musi jednak zawsze uważać, aby jego pasja nie była przesadą i potrafić- nie tylko w tej kwestii- znaleźć złoty środek, przy pomocy umiaru, skromności i zdrowego rozsądku.
Znajduję przynajmniej trzy dominanty, żeby użyć języka muzyków, które chciałaby wyznaczyć treść dzisiejszego kazania. Są nimi: miejsce – Kościół św. Krzysztofa, czas – pierwszy dzień wiosny i dzień urodzin Jana Sebastian Bacha oraz liturgia, w tej formie odprawiana tutaj z pewnością po raz pierwszy od czasów zakończenia II Wojny Światowej w Europie.
Całość tego rozważania powinna znaleźć jakieś przynamniej krótkie odniesienie do Ewangelii mówiącej o wjeździe Jezusa do Jerozolimy.
Kościół to zawsze szczególne miejsce. Mówimy „nasz” kościół, ale on nigdy nie jest nasz w sensie prawa własności. Ten kościół jest oczywiście własnością parafii, ale to jeszcze nie decyduje o tym, czy kościół ów jest rzeczywiście nasz. On jest wtedy nasz, kiedy do niego chodzimy i mamy w nim miejsce, które zwykle zajmujemy podczas nabożeństwa. Podróżując przez Dolny Śląsk, jeszcze dziś napotkamy opuszczone lub zrujnowane wojną kościoły, których własność zapisana jest w starej Księdze Wieczystej, ale nie ma w nich żadnego życia i nie odbywa się żaden kult, bo nie ma zboru, nie ma ludzi przychodzących na modlitwę. Nie własność w sensie prawnym rozstrzyga więc o życiu danego budynku kościelnego i parafii, lecz ludzie, określani zwykle jako wierni, którzy przychodzą i swoim życiem wypełniają życie parafii.
Przynajmniej od 1267 roku na tym miejscu oddawana jest cześć Bogu Najwyższemu w Świętej i Niepodzielnej Trójcy. Najnowsze jednak badania eksponowane w Muzeum Miasta Wrocław cofają tę datę jeszcze o około 80 lat, co by oznaczało, że już około roku 1170 na tym miejscu stała kaplica pogrzebowa pod wezwaniem Marii Egipcjanki. Kaplica ta stała tuż za murami miasta. Z niej na ostatnią drogę na tej ziemi odprowadzano zmarłych mieszkających po za granicami miasta, czyli mieszkających wcześniej jakby na granicy, na styku dwóch światów: miasta i tego, co już miastem nie było, albo miastem jeszcze nie było.
To kapitalne zestawienia dla dalszej teologicznej refleksji. Kaplica pogrzebowa, czyli miejsce szczególnego spotkania dwóch rzeczywistości: doczesności i wieczności, umiejscowiona była na granicy miasta, chcąc jakby przez to jeszcze bardziej podkreślić fakt, że chrześcijanin za dni ziemskiego życia, żyjąc wiarą, żyje w podwójnej rzeczywistości: jedną z nich jest świat postrzegany zmysłami, drugą zaś jest to, w co wierzy i czego oczekuje z nadzieją. Zmarły też podlega dwóm światom: jest jeszcze tu, wśród nas, ale jest już też w innym świecie.
W relacji spotkania Jezusa z uczniami nad Morzem Tyberiadzkim ewangelista św. Jan zanotował, chyba intuicyjnie, kapitalną wiadomość. W czwartym wierszu 21 rozdziału czytamy: „A kiedy już było rano, stanął Jezus na brzegu; ale uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus”. Jezus spotyka się z uczniami na granicy dwóch światów, dając im jednoznaczną wskazówkę dotyczącą ich życia. Ich wiara będzie odtąd zawsze rozciągnięta pomiędzy „już” a „jeszcze nie”, będzie ucieleśnieniem, hipostazą tego, w co wierzą i czego się spodziewają. Ich życie będzie stale ocierało się o dwa światy stawiając ich często w sytuacjach granicznych. Spotkanie dwóch światów – boskiego i ludzkiego – zawsze ma też znaczenie eschatologiczne.
Taką historię i energię ma ten kościół poprzez swoją długą historię. Stojąc na granicy i zwiastując istnienie ludzkiej i boskiej rzeczywistości w tym świecie, poprzez odprawiany tutaj kult, praktycznie zawsze był kościołem dla mniejszości lub mniejszościowych środowisk: był kaplicą pogrzebową, od około 1410 kościołem cechu kuśnierzy, w czasach od Reformacji do połowy XIX był miejscem nabożeństw dla Polaków – ewangelików, którzy, głównie będąc kupcami, po załatwieniu swoich interesów mogli tutaj spotykać się na nabożeństwach. W drugiej połowie XIX wieku, aż do zakończenia II Wojny Światowej, św Krzysztof był również: Kościołem garnizonowym, uniwersyteckim, raz w miesiącu odbywały się tutaj, nabożeństwa dla głuchoniemych gdyż był jednym kościołem Wrocławia wyposażonym w aparaturę odsłuchową dla głuchoniemych.
Po wojnie spłonął wraz z całym wyposażeniem. Ocalał tylko stojący we wnęce na zewnętrznej ścianie św. Krzysztof- drewniana figura z XIV wieku, osłonięta cudownie ręką Boga, jak Mojżesz stojący w rozpadlinie skalnej, kiedy chwała Pana przechodziła przed nim.
W roku 1958 Św. Krzysztof staje się tymczasowym miejscem nabożeństw dla ewangelickiej mniejszości niemieckiej, która po wydarzeniach po roku 1945 znalazła się w granicach Państwa Polskiego. Mniejszość w mniejszości. Ewangelicy i jeszcze do tego Niemcy, których resztki niechętnie tolerowano w tamtych czasach na tutejszych ziemiach.
I cóż robią ci Niemcy, kiedy ucichły strzały i miasto próbowało powoli podnieść się do życia. Otóż szukają miejsca, gdzie można odprawić jakiekolwiek nabożeństwo. O organach, kantorze, księdzu nie było nawet mowy. Znajdują ocalałą po bombardowaniach salę konfirmacyjną w Kościele Marii Magdaleny i ze Śląskim ewangelickim śpiewnikiem w ręku, którego egzemplarze leżą na stoliku pod ścianą, zaczynają się modlić i śpiewać, bo wtedy, w tamtych czasach, tylko to im pozostało.
W ten sposób do naszych czasów przetrwała w tym mieście i w tym kościele liturgia kościoła unijnego na Śląsku w pełnym wymiarze. Jesteśmy jedynym miejscem na świecie, gdzie do dziś, regularnie ta liturgia jest sprawowana w oryginalnym języku, z użyciem oryginalnego śpiewnika, zatwierdzonego do użytku w roku 1908 przez Synod dla Prowincji Śląskiej i wydanego przez Królewski Konsystorz we Wrocławiu.
Dlatego bez wahania wyraziłem nie tylko gotowość, ale i radość z możliwości odprawienia dziś tego nabożeństwa w liturgii z czasów Bacha. Bo przecież unijna liturgia nie wzięła się z powietrza, tylko jej korzenie tkwią w liturgii zreformowanej przez Marcina Lutra, który jak samo słowo „reforma” wskazuje, nie stworzył nowej liturgii, lecz zmienił liturgię swoich czasów i dziś, w ocenie wielu rzymskokatolickich teologów, trzeba powiedzieć, obszedł się z rytem rzymskim o wiele łagodniej niż II Sobór Watykański.
Przeżywana dziś wspólnie w tym miejscu luterańska Msza Św. jest sięgnięciem do przeszłości w celu ubogacenia się świadomością wspólnego dobra kościelnej liturgii. Nieżyjący dziś malarz i rzeźbiarz Franciszek Andrzej Bobola Biberstein-Starowieyski herbu Biberstein, brat znanego księdza Marka Starowieyskiego, zwykł mawiać: Kto nie zna nazwiska panieńskiego swojej prababki ze strony matki jest niechlujem.
Możemy zaryzykować stwierdzenie podobne: kto będąc chrześcijaninem nie zna historii swej liturgii i znaczenia elementów, znaków i symboli w liturgii występujących jest …..
Drodzy Bracia i Siostry!
Być może nie wszyscy z Was wiedzą, że pochodzę z Cieszyna, ale dziś wyjątkowo w kazaniu nie będzie mowy o Najjaśniejszym Panu Franciszku Józefie, cesarzu Austrii i Księciu Cieszyna.
W czasach Kontrreformacji ewangelicy w księstwie Cieszyńskim, pozbawieni do roku 1709 własnych kościołów, spotykali się w lasach. Co jakiś czas odkrywane jest gdzieś w Beskidach nowe miejsce, gdzie spotykano się na nabożeństwach, które oczywiście były surowo zakazane. Nabożeństwa te nazywano „nabożeństwami przy kamieniu”. Jak mogło odbywać się takie nabożeństwo? Jestem przekonany, że prawie w absolutnej ciszy, bo przecież w górach, w lesie, głos słychać na kilometr. Nie było więc kazania, nie było śpiewu, był kamień pełniący rolę ołtarza i sprawowano liturgię eucharystyczną w milczeniu, lecz każdy, wcześniej pouczony, wiedział i dokładnie znał symbolikę poszczególnych znaków i gestów. Liturgia to język znaków. Dlatego prześladowani, z całą pewnością obecni tam byli również moi przodkowie , budowali w lasach nie ambony tylko ołtarze i intuicyjnie pokolenie pokoleniu przekazywało proprium chrześcijańskiej wiary włąsnie w liturgii, według znanej zasady lex orandi-lex credendi. Dlatego w liturgii udział biorąc nie muszę usłyszeć wyraźnie wszystkich wypowiadanych przez celebrującego słów, muszę znać znaczenie języka znaków liturgii.
Prawosławni bracia robiąc znak krzyża łączą trzy palce a pozostałe dwa pozostają oddzielone, wskazując w ten sposób na Trójcę Św. i dwie natury Chrystusa, boską i ludzką.
Dlatego chylę moje czoło w szczerej wdzięczności dla wszystkich Państwa, drogie Siostry i Bracia, za ogrom pracy i trud włożone w przygotowanie tego nabożeństwa dla nas wszystkich tu zgromadzonych. My, ewangelicy, mamy wyjątkową sposobność zapoznać się z naszym autentycznym dziedzictwem, które po drodze gdzieś się zagubiło, a które jest niezwykle ważne, bo pokazuje nam jak blisko stali katolicy i luteranie w liturgii jeszcze 250 lat temu!
Chciałbym teraz kilka słów powiedzieć o Bachu. Cóż można dodać do tego, co wiem? Zbigniew Wodecki śpiewał kiedyś: „Zacznij od Bacha, gdy słońce na dachach”. Muzyka należy do liturgii, również do liturgii godzin. Przygotowując się do dzisiejszego nabożeństwa w pewnej chwili przyszedł mail o treści: Witam serdecznie,
„Jestem dawną chórzystką ,wiele lat temu śpiewałam w Akademickim Chórze. Obecnie wraz z grupa ok 15 przyjaciół w wieku 40-50 lat postanowiliśmy, że wrócimy do wspólnego śpiewania. Mamy wspaniałą Panią dyrygent, która zgodziła się z nami pracować i różnorodny repertuar.  Niestety wciąż poszukujemy  jakiejś sali na próby i patrona. Dlatego tez chciałam się zapytać księdza proboszcza czy w parafii przy ul. Partyzantów znalazłoby się jakieś pomieszczenie, która moglibyśmy raz w tygodniu wykorzystać na próby. W zamian moglibyśmy  w miarę potrzeby śpiewać na uroczystościach  religijnych w parafii. Szczęść Boże”
Odpisałem:
„Śpiewu nigdy nie jest za dużo. Nie wychowamy sensownego społeczeństwa bez zaangażowania obywateli w  przedsięwzięcia obywatelskie”.
Nie wiem ile płyt CD posiadamy wraz z moją Żoną, bo tego nikt już nie jest w stanie policzyć. Wszystkim Państwu życzę takiego partnera czy partnerki, która/który po 25 latach niełatwego związku, bo życie z duchownym nigdy nie jest łatwe, dalej będzie w stanie zachwycać się muzyką. Moja Żona od pewnego czasu analizuje muzykę Bacha i jego wariacje Goldbergowskie wykonywaną przez Glena Goulda twierdząc, że nigdy chyba nie zrozumiemy, co Bach zawarł w tej muzyce, a na horyzoncie muzycznym już pokazuje się Brahms, za którego ja, 20 lat temu, nie dałbym złamanego szeląga.
I dwa zdania na temat ewangelii Wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Polecam książkę Benedykta XVI „Jezus z Nazarethu”, napisaną dla każdego chrześcijanina, w której papież przepięknie analizuje to wydarzenie. Gdyby taka scena miała miejsce dziś, gdziekolwiek w naszym kraju, ekolodzy byliby wzburzenii dewastacją środowiska naturalnego przez ścinanie gałązek drzew, organizatorzy byliby oskarżeni o zakłócenie porządku publicznego, miłośnicy zwierząt analizowaliby kondycje osiołka i słali apele do Unii Europejskiej z pytaniem ile może ważyć mężczyzna jadący na osiołku, źrebięciu oślicy i jaki może przebyć dystans z takim obciążeniem. Ludzie wyścielający drogę swoimi szatami byliby z pewnością grupami odwożeni do miejsc odosobnienia.
Ale mało kto dziś pamięta, że to wołanie wiwatujących przetrwało w naszej liturgii. Ono też później zmieniło się w wołanie „Ukrzyżuj”. To obraz nas samych. Czasami szybko się czymś zapalamy, ale ten ogień potem szybko gaśnie. Brak nam wytrwałości. Żyjemy w czasach szybkich i głośnych. Kto szybszy i głośniejszy w przekazie, mówieniu, gadaniu, zmyślaniu i kłamaniu, ten dziś ma szanse być zauważony. A Jezus jedzie na osiołku. Znowu widzimy naszego Pan w sytuacji skrajnej, która ma nam coś powiedzieć. Znowu z czegoś, co zaczęło się skromnie, na obrzeżu stolicy, w Betlejem, na peryferiach wielkiej monarchii pośród beskidzkich lasów lub w zniszczonej zakrystii Marii Magdaleny pokrytej kurzem i rozbitymi sprzętami, Bóg, jeśli zechce, może uczynić rzecz nie tyle wielką, co ważną, potrzebną, dającą nadzieję, że jednak prawdą są słowa:
„W ciszy i zaufaniu będzie wasza moc”. Przed nami sporo pracy, przed muzykami też, przed każdym z nas. Thomas Merton tak o tym pisze: Prawdziwa praca, to kłaść podwaliny pod głęboką przemianę serca całego narodu, tak by pewnego dnia mógł rzeczywiście przejść metanoię, której potrzebujemy, by świat żył w pokoju. Chrześcijanie muszą na nowo odkryć prawdę, że Krzyż jest znakiem życia, odnowy, afirmacji i radości, a nie śmierci, ucisku, negacji i odmowy życia. Nie wolni nam odrzucać opatrznościowych okazji przychodzących do nas pośród ciemności”.
Amen

 

Dodaj komentarz